Planeta Szkoła Mrocza
 

 
Nicola Sosnowska
 „Zaginiony list”

              Detektyw William Barklem jak zwykle siedział w swoim kraciastym fotelu i palił fajkę. Nagle usłyszał dzwonek do drzwi. Otworzył je i zobaczył jakąś kobietę. Ubrana była w skórzany płaszcz, czarne buty oraz okulary przeciwsłoneczne ,chociaż wcale nie świeciło słońce.
- Co panią do mnie sprowadza? - Zapytał detektyw.
- Chciałabym odnaleźć mój list. Wiem, dziwnie to zabrzmiało, ale ten list jest dla mnie ważny. Wczoraj wróciłam z pracy i już go nie było.
- Zrobię, co w mojej mocy, by go odnaleźć.
Zaczęły się poszukiwania. William zaczął od domu klientki. Był on bardzo schludnym domem. Widać było też, że jego wyposażenie nie należało do najtańszych. Barklem szukał jakichś poszlak i szukał, aż w końcu coś znalazł. Był to ślad buta, ledwo widoczny, ale jednak pewna smuga została. Jak się okazało za chwilę, śladów było więcej. Doprowadziły Williama do okna. Jako że William był mężczyzną sprawnym fizycznie, wyszedł przez okno za śladami butów. Okazało się, że śladów na dworze przybywało. Trop nie zniknął, ponieważ w ogrodzie było błoto, odciski widoczne były jak na dłoni. Nagle ślady urwały się, za to pojawiły się nowe, od auta.
- Hmm... - pomyślał detektyw – ślady wyglądały jakby były zostawione przez dorosłego mężczyznę, wskazuje na to wielkość odcisków. Wsiadł do samochodu, a ślady po nim wyglądały na dosyć świeże. Musiał tu być po coś jeszcze dzisiaj!
William podszedł do swojej klientki, by zapytać o kamery. Okazało się, że są i były włączone. Klientka o nich zupełnie zapomniała. Auto okazało się być czarną Toyotą o rejestracji: MR 562. Była to rejestracja specjalna, więc nietrudno było sprawdzić, do kogo należy. Okazało się jednak, że samochód należy do wypożyczalni. Wypożyczył ją niejaki John Graham. Łatwo było go odnaleźć, bo mało osób się tak nazywało, właściwie to były to tylko trzy osoby.
William wjechał w ulicę, na której znajdowała się opera, bo tam mieszkał pierwszy podejrzany. Porozmawiał z facetem, który otworzył mu drzwi, porozglądał się po mieszkaniu. To nie był on. Pojechał dalej. Tym razem koło piekarni. Drugi podejrzany nie był tak skory do rozmowy. Ale w końcu wpuścił Williama. To na pewno był on, ponieważ na stole leżał paragon z wypożyczalni. Znalazł też kopertę. To mógł być list. Otworzył go bezszelestnie. To był list miłosny.
- Czemu Pan go zabrał? - Spytał detektyw.
- To moja własność. - odparł podejrzany - Miałem dać go pewnej damie, ale ona sama go sobie wzięła.
- W takim razie niech go Pan jej da i wyzna miłość.
Pan John dał klientce Williama list i powiedział, że ją kocha. William Barklem otrzymał wynagrodzenie za rozwiązaną zagadkę, a po roku dostał zaproszenie na ślub.