Planeta Szkoła Mrocza
 

 
Martyna Najdowska
 "Okrutne Auschwitz"

27 stycznia 2023 roku obchodziliśmy 78. rocznicę wyzwolenia niemieckiego, nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz. Wspomnę historię matki z Auschwitz na podstawie książki Mario Eskobary "Kołysanka z Auschwitz". Bohaterka wraz z córką pod koniec działalności obozu trafiły do komory gazowej, gdzie skończyły swoje życie w męczarniach. Wydarzenia w opowiadaniu i imiona bohaterów zostały zmienione, by dowiedzieć się prawdziwych wydarzeń, trzeba przeczytać książkę...
Wymyśliłam fikcyjne postacie, ale ich losy były tak samo tragiczne jak prawdziwych bohaterów, przedstawionych we wspomnianej wyżej książce.

Było jeszcze ciemno, gdy otworzyłam oczy, obserwując, czy wszystko jest na swoim miejscu. Kiedy upewniłam się, że wszystko jest dobrze, ruszyłam do łazienki, by przygotować się do pracy. Pracuję jako przedszkolanka w pobliskim przedszkolu. Praca z dziećmi wydaje się prosta, lecz wcale tak nie jest. Odkąd w Polsce panuje wojna, dzieci boją się zostawać bez rodziców. Trudno uspokoić takie maleństwo, lecz jakoś dajemy radę. Dobrze, że Urszulka jest spokojna. Od samego początku uczyliśmy ją, aby się nie bała, bo nam nic się nie stanie. Kiedy się już ubrałam i związałam włosy, przeszłam do pokoju córeczki, aby ją obudzić.
 - Urszulko, budzimy się, musimy iść do szkoły - obudziłam dziewczynkę.
 - A mogę dziś nie iść? – zapytała.
 - Słońce, a kto by z tobą został?
 - To racja, musiałbym być sama. Dobrze, w takim razie już wstaję - odpowiedziała z uśmie-chem na ustach.
Po krótkiej wymianie zdań z Ulką podreptałam do kuchni, by zaparzyć ostatnie ziarna kawy oraz przyrządzić skromne śniadanie. Mój mąż pozostaje dalej na froncie. Miał wrócić miesiąc temu, lecz w drugim dniu października otrzymałam telegram, gdzie było napisane, iż został wzniesiony obóz koncentracyjny, do którego strzeżenia mój mąż został zmuszony przez niemiecką policję.
- Mamusiu, kiedy wróci tatuś? – zapytała.
- Niedługo promyczku, niedługo - odpowiedziałam ze smutkiem twarzy.
- Mamusiu, czy aby na pewno jest wszystko w porządku?
 -Tak, skarbie, jest wszystko dobrze. Zabierz się lepiej za jedzenie, bo się spóźnimy.
        Dziewczynka podbiegła do mnie na szybkiego przytulasa, po czym pognała do małego przedsionka, w którym znajdowały się nasze buty i płaszcze. Wtem do naszych uszu dobiegło pukanie do drzwi. Ulka z myślą, że to jej tatuś, podbiegła do wielkich, drewnianych drzwi i odsunęła zasuwę. Naszym oczom ukazało się dwóch gestapowców z nieziemsko błyszczącymi butami oraz dokładnie wyprasowanymi garniturami.
-  Frau Leśniewska? - zapytał młodszy gestapowiec.
-Tak,to ja – odpowiedziałam.
- Pójdzie panna z nami.
- A co z moją córeczką? - wskazałam na małą Ulkę, która siedziała skulona na małym tabore-ciku.
 - Ona również – odpowiedział.
           Wyszliśmy z naszego mieszkania około godziny ósmej, w tym czasie starałam się uspo-koić Ulusię, by niczego się nie bała, ponieważ będę tam z nią, nieważne, gdzie będzie.
               Dotarliśmy na peron  pełen ludzi, zapewne każdy czekał na pociąg do wielkiego ob-ozu, który jak mówił oficer, będzie jedynym bezpiecznym miejscem dla nas. Kiedy tak po-wiedział, od razu zaczęłam myśleć o tym, że połowa moich bliskich wmawiała mi, iż jeśli tam pojadę, mogę nie wrócić, lecz czego tu się bać! Ludzie z obozu mówią, że to najbezpieczniej-sze miejsce w Polsce! Byłam pewna ,że nie zginiemy.
Nagle nadjechał pociąg ciągnący za sobą trzy wagony bydlęce, do których mieliśmy wsiąść.
 - To chyba jakieś żarty, myśli pan, że wsiądę do tak obskurnych wagonów! - usłyszałam kłót-nię pewnej kobiety, która była nieziemsko bogata.
 - Nie kłóć się, tylko wsiadaj! - krzyczał oficer, po czym uderzył kobietę. Byłam w szoku, wi-dząc zaistniałą sytuację. Zaczęłam wątpić w to, co mówił ten człowiek z obozu.
- Pośpieszyć się, nie mamy całego dnia ! - poganiało nas gestapo.

Godzinę później

Jedziemy już ponad godzinę, ludziom zaczyna brakować wody oraz jedzenia, niektóre osoby zaczęły już umierać, przez co wszystkie kobiety zaczęły wrzeszczeć i płakać. Nie wie-działam, co mam o tym myśleć. Nie mieliśmy ani jednego przystanku na toaletę, dlatego wy-typowano miejsce w rogu wagonu na załatwienie swoich potrzeb.
W pewnym momencie jedno malutkie dzieciątko zmarło na rękach własnej matki. Ten widok był dla mnie okropny. Urszulka na szczęście spała i tego nie widziała. Wtem pociąg się zatrzymał i drzwi od wagonu odsunęły się. Do środka weszło trzech mężczyzn. Jeden z nich trzymał wiadro z lodowatą wodą, prawdopodobnie, byśmy nie skonali za szybko.
Na początku pozwolili napić się dzieciom. Szybko obudziłam Ulkę, by również się na-piła.
- Mamusiu, długo jeszcze? – zapytała.
- Nie wiem kochanie, nic nie wiem – odpowiedziałam, po czym przyciągnąłem córkę i mocno ją przytuliłam.
 Jechaliśmy jeszcze 2 godziny, przy czym nie mogłam ani na chwilę zmrużyć oka. Przez cały czas rozmawiałam z pewną kobietą, której syn został przywieziony do obozu w pierw-szych miesiącach od istnienia, jak ona to określiła, "ziemskiego piekła". Na początku chłopak został zatrzymany za działalność w Szarych Szeregach.
Gestapo pewnego dnia wpadło do ich siedziby i zaczęło przeszukiwać wszelkie szuflady, nieważne, jakie one były, wszystkie były przejrzane. Jeden z nich znalazł dokument pisany przez mojego syna, mężczyzna uznał to za obrazę "najjaśniejszego stanu na świecie", którym, jak dobrze wiemy, nie jest, ale...- urwała nagle, gdyż usłyszeliśmy odsuwające się wrota.
Pędem obudziłam śpiącą Ulę i wraz z kobietą postanowiłyśmy trzymać się razem w obozie. Do wagonu wszedł młody chłopak i zaczął na nas krzyczeć i poganiać, by jak najszyb-ciej wychodzić z naszego dotychczasowego transportu. Wyszłyśmy w trójkę na zewnątrz, gdzie powitały nas światła reflektorów i odrażający zapach palonych ciał.
- Mamo, czy tam znajduje się piekarnia? - zapytała mnie córka, widząc wielkie kominy, z któ-rych leciał gęsty dym. Nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć, trudno jest odpowiedzieć ośmioletniemu dziecku na takie pytanie.
- Wytłumaczę ci na miejscu, dobrze? - zaczęła nasza towarzyszka. -  A właśnie, mam na imię Henryka.
- Miło mi. Elżbieta.
             Posłałyśmy sobie szybki uśmiech, niestety, szybko on zniknął, ponieważ usłyszałyśmy okropne wrzaski kobiety, której to mąż został pobity na śmierć przez jednego z "ziemskich demonów".
             Po bardzo długiej drodze doszliśmy na jakiś placyk, gdzie usłyszeliśmy gwizdy, które do teraz słyszę w mojej głowie. Mężczyzna nazywał się Josef Mengele, był postrachem miesz-kańców obozu. Na placu apelowym wskazywał na prawo i na lewo. Na lewo szły osoby, które to nasz "Anioł Śmierci" uznał za niezdolne do ciągłej pracy, zaś na prawo szły osoby, które wyglądały na zdrowe. Nadeszła kolej naszej trójki, doktor patrzył na nas przez dłuższą chwilę, mnie i Ulkę przekierował na prawo, a Henrykę na lewo. Byłyśmy załamane, poczułam, jak łzy napływają do moich oczu. Nigdy nie zapomnę naszego ostatniego, szybkiego spojrzenia.
 Szliśmy wraz z mnóstwem osób przez długą chwilę, ciągle rozmyślałam o mojej towa-rzyszce, której życie pewnie dobiegło już końca. Wreszcie dotarliśmy na jeden z placyków i zostaliśmy podzieleni na tak zwane dwa obozy, ponieważ jeden z nich był jedynie dla męż-czyzn, a drugi dla kobiet z dziećmi. Kiedy byliśmy już podzieleni, zaprowadzono nas do jed-nego z baraków, w którym musieliśmy bardzo długo stać. Czekaliśmy tam na to, by jedna z więźniarek obcięła nam włosy. Kiedy przyszła kolej Ulki, rozpłakała się i wpadła w wielką histerię przez to, że nie mogła zrozumieć, iż musi rozstać się ze swoim długim warkoczem. Kiedy jedna z kobiet dyżurujących tam zauważyła, o co chodzi, pozwoliła na to, by nie ścina-no jej włosów.
Po całej tej sytuacji kazano nam się rozebrać i zostałyśmy wręcz wepchnięte do po-mieszczenia, w którym były prysznice. Z góry zaczęła lecieć wręcz mrożąca woda, w dodatku brudna, co spowodowało wielką panikę dziewcząt. Dodatkowym powodem do strachu było też to, że po podłodze zaczęły chodzić karaluchy, w masowych ilościach.
 Po odstraszającym prysznicu dano nam pasiaste ubrania i zaprowadzono nas do miej-sca, w którym wytatuowano nam nasze numery obozowe, które miały nam posłużyć jako na-sze nazwiska. Nawet dzieciom zrobiono taki tatuaż, lecz gdy nie mieścił się na rączce, umiesz-czano je na nóżkach. Kiedy miałyśmy wytatuowane nasze nowe nazwiska, przydzielono nas do baraków. Mnie i Ulę przydzielono do baraku 7. Była tam garstka dzieci, z którymi Ulcia złapała dobry kontakt, ponieważ to byli jej jedyni rówieśnicy. Ja natomiast zaprzyjaźniłam się z matkami przyjaciół mojej córki.
Barak był obskurny. Było kilka koi, gdzie mogły spać tylko niektóre panie. Inne zaś musiały spać albo pod kojami lub na błotnistym gruncie.
- Jak się tu znalazłyście? - zapytała moja nowa znajoma.
 - Kiedy chciałyśmy wychodzić z domu, Ulka usłyszała pukanie do drzwi i myśląc, że to mój mąż, otworzyła je. Jak się domyślasz, było to gestapo. No i cóż, kazali nam za sobą iść i tak znalazłyśmy się tutaj.  A wy jak się tu dostaliście? – dopytałam.
- No więc wraz z bliźniakami chcieliśmy uciekać do innego kraju, lecz wtedy do naszego do-mu wparowali ci mężczyźni z obozu   i aresztowali nas pod pretekstem tego, że uciekamy od obowiązków. Mówię ci, oni znajdą na ciebie jakikolwiek dowód na to, że to ty musisz być aresztowana lub by być wywieziona do obozu. To jest wręcz niedorzeczne, gdy tak robią, aż się chce płakać. Ale powiem ci, najbardziej boję się, że Mengele zrobi coś bliźniakom. Słysza-łam, że robi jakieś okrutne eksperymenty na dzieciach, tym bardziej na bliźniętach. Podobno chce dowiedzieć się, jak to się stało, iż są do siebie tak podobne. Najbardziej interesuje się genetyką - powiedziała przelękniona.
Byłam zaciekawiona, jakie zamiary ma nasz obozowy doktor. Gdy nad tym rozmyśla-łam, w baraku pojawiła się kobieta z garem jakiegoś wywaru, którego nie można w żaden spo-sób określić.
Rankiem zostaliśmy wygnani na plac apelowy, wszyscy staliśmy w pięcioosobowych  szeregach, kiedy to nadjechał samochód, a z niego wysiadł doktor Mengele. Przez chwilę obserwował nas, aż w końcu jego wzrok padł w moją stronę.
- Ty idziesz ze mną – rzucił, po czym odwrócił się na pięcie, a mnie rozkazano za nim iść.
                 Znalazłam się w jego upiornym gabinecie. Na ścianach zawieszonych było pełno tablic korkowych, a na nich mnóstwo notatek medycznych.
- Dobrze, przyjmę cię do naszego szpitala, bo wydajesz się odpowiednia do tej pracy
 - Od kiedy miałabym zacząć? - zapytałam.
 - Od jutra. Praca tu daje ci gwarancję na przeżycie. Przeniesiemy cię do najlepszego miejsca, w którym są niezwykle dobre warunki dla ciebie, jak i dla twojej córki. Rankiem przyjedzie po was samochód i zostaniecie przewiezione tutaj. Proszę, byście spakowały wasze rzeczy i z rana były już przed barakiem. Dziękuję, możesz już odejść.
- Dobrze.
             Byłam wniebowzięta, słysząc to, co mówił ten doktor. W końcu nie mogło być tu tak źle, jak mówili inni. Szybko udałam się do baraku i zaczęłam pakować nasze rzeczy, informu-jąc moją Ulkę, że zostajemy przeniesione do innego baraku.
                  Tamtego dnia poszłyśmy szybko spać. Kiedy zauważyłam, że robi się już jasno, obudziłam Ulkę, złapałam w dłonie nasze walizy i wyszłyśmy przed budynek. Wtem pod blok podjechała furgonetka. Wsiadłyśmy do niej, a tam znajdowało się dużo więcej ludzi. Okazało się, że jedziemy do miejsca, gdzie kończy się nasze życie...