Planeta Szkoła Mrocza
 


Paweł Majcher 
O tym, który nie obchodził Świąt
 
 "Dawno, dawno temu, w miasteczku blisko Londynu, toczyło się życie człowieka, który co roku kupował każdemu prezenty, lecz o magii świąt zapomniał, niestety. O człowieku, który serce miał pozłacane, lecz żadnego dobra nie było w nim wcale..."
  Maxwell wstaje z łóżka i mówi do siebie- Ehhh, kolejny beznadziejny dzień w moim bezsensownym życiu. - Nagle słychać kolędników za oknem. - Kolędnicy? Jeszcze wczoraj nie grali! Który dzisiaj może być? - Zdenerwowany na swą słabą pamięć, otworzył okno, by się rozejrzeć, a gdy zobaczył przechodzącego chłopca, zapytał:
-  Hej chłopcze! Który dzisiaj?- Młodzieniec zdziwiony odrzekł.
-  Czyżby pan, wstając z łóżka, przewrócił się i stracił pamięć? Dzisiaj jest Wigilia!
-  Wigilia!? To znaczy, że...- Spojrzał na zegarek, zobaczył 8:00. - To znaczy, że się zaraz spóźnię!- Szybko ubrał się w bardzo bogato ozdobiony garnitur, zarzucił płaszcz i wybiegł z domu tak prędko, że nawet dorożka nie byłaby w stanie go dogonić. Biegł przez parki i ulice, a gdy ktoś mówił mu Wesołych Świąt!, to nawet się nie zatrzymywał na chwilę, żeby odpowiedzieć, lecz tylko mruczał pod nosem.- Wesołych, wesołych, nawet trochę za dużo tu tych wesołych!- Tak bardzo się zamyślił, że nawet nie zauważył lodu leżącego na chodniku, po chwili się poślizgnął i leżał na ziemi, przeklinając zimę.
- Głupi lód, głupi śnieg, a jak zaraz nie przestaną śpiewać tych durnych kolęd, to chyba wybuchnę!- Wstając, zauważył stojącego przed nim chłopca ubranego w stare i dosyć schludne jak na tamte czasy ubrania.
-  Czego? Patrzysz,  jakbyś nigdy nie zobaczył przewróconego na lodzie!
-  No cóż, gdy pan bawił się w łyżwiarza, to zgubił pan kapelusz i pomyślałem, że mógłby pan go chcieć z powrotem.- Po tych słowach wyciągnął kapelusz i podał go mężczyźnie.
-  Pewnie chciałbyś coś w zamian, za zadośćuczynienie. Niestety, nie mam nic ze sobą.
- To nic. Nie jestem zachłanny.- Po tych słowach chłopiec odszedł i zniknął w tłumie. Maxwell spojrzał na zegarek.- No i jestem już spóźniony.- Poszedł w miejsce docelowe, gdzie miało się odbyć podarowywanie prezentów  biednym i chorym dzieciom.
- A teraz nastąpi wręczenie prezentów przez naszego dobrodzieja i sponsora tej oto zabawy. Powitajcie drogie dzieci pana Maxwella Goldenhearth'a!- Powiedział donośnym głosem burmistrz. Nagle na scenę wchodzi zdyszany Maxwell i mówi z dosyć sztucznym uśmiechem:
- Wesołych Świąt! Cieszę się, że prezenty, które zasponsorowałem, będą mogły należeć do tak świetnych dzieci, jak wy. A teraz bez zbędnego czekania proszę się ustawić w kolejce. Mijały godziny, a Maxwell już wycieńczony spytał  burmistrza:
-  Ile jeszcze tych bachorów zostało?
Ten odrzekł: „Już ostatni został z listy. Cyryl! Teraz możesz podejść”.- Burmistrz zawołał chłopca.
-  No dobra, dziecko. Wesołych Świąt! Oto twój prezent.- Maxwell podarował ozdobione pudełko z zawartością i spojrzał na chłopca.- Chwileczkę, pamiętam cię! To ty jesteś tym, który oddał mi kapelusz.
-  Tak, to jestem ja i jak dobrze pamiętam, to ma pan u mnie dług wdzięczności, czyż nie?
-  Ach, wy niewdzięczne bachory, czego chcesz? Tylko streszczaj się, bo nie mam całego dnia.
-  Chciałbym panu towarzyszyć do końca dnia!- Maxwell aż powstał ze zdziwienia.
-  Co takiego!? Nie, nie, nie! Nie ma takiej opcji!
-  Czyli teraz pan jest niewdzięczny za pomoc.
-  Dałem ci prezent, to nie wystarczy?
-  Ja go nie przyjąłem, to jest pierwsza sprawa. A druga jest taka, że teraz wszyscy na nas patrzą, a chyba pan nie chciałby, żeby krążyły złe pogłoski o panu.- Maxwell mruczał pod nosem.
- Ach te dzieciaki, z każdym pokoleniem są coraz bardziej chytre i bardziej inteligentne. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze kiedyś ludzkość poleci na księżyc!- Pomyślał chwilę, potem spojrzał na ludzi, którzy oglądali tę sytuację z wielką dokładnością i rzekł. - Niech ci będzie, a tak przy okazji, weź prezent ze sobą, bo będzie jeszcze, że wszystkim dałem, tylko nie jednemu!- Chłopiec wzruszył ramionami i wziął prezent. Gdy Maxwell schodził ze sceny, zapytał.
-  No to dokąd teraz idziemy?
-  Po pierwsze, nie ma żadnego "my", a po drugie, to  ja idę, a ty idziesz za mną.
-  Zatem jeszcze raz, gdzie "pan" idzie teraz?
-  Do sklepu z zabawkami Starego Feliksa.
-  Kupuje pan komuś zabawki?
-  Nie.
-  Bawi się pan zabawkami?
-  Nie.
-  To w jakim celu tam pan idzie?
-  Jesteś bardzo upierdliwy, wiesz? Idę tam, gdyż jak co roku, odbywa się tam zbiórka pieniędzy dla potrzebujących. Dzięki mnie i paru innym osobom, każdy dostaje prezenty na Święta!
-  Mama mówiła, że to Święty Mikołaj daje prezenty.
- To cię okłamała.- Po tych słowach Maxwell przez chwilę się uśmiechał.
-  Chyba już rozumiem.
-  Naprawdę? No to gratuluję dedukcji!
-  Mikołaj sam by nie dał rady z tymi wszystkimi prezentami, dlatego daje pieniądze panu, żeby pan mógł potem kupić prezenty dla innych! A to znaczy, że jest pan pomocnikiem Mikołaja!
-  Ta, powiedzmy.
-  Jaki on jest?
-  Kto?
-  No Mikołaj!
-  Gruby.
-  A może tak bardziej pan mógłby to rozwinąć?
-  A no tak, bym zapomniał...- Chłopiec uśmiechnął się.
- Jest jeszcze stary.- Po tych słowach Cyrylowi ostudził się zapał, a tym samym poprawił Maxwellowi nastrój. Minęła godzina, zanim przyszli  do sklepu. Gdy Maxwell miał już wchodzić, powiedział do chłopca.
-  Nie zwracaj na siebie uwagi i nie rób żadnych głupot, a jak powiesz, że jesteś ze mną, to w najlepszym scenariuszu wyprę się tego. Rozumiemy się?
-   Jak najbardziej.- Po tym krótkim dialogu, nasi bohaterowie weszli do sklepu, a od razu przy wejściu przywitał Maxwella Stary Feliks.
-  Maxwell! No to jak co roku?
-  Tak, tutaj masz mój podpis i sumę, jaką wpłacam.
-  Wielkie nieba, Maxwell! Gdyby każdy był tak dobry i hojny jak ty, to na tym świecie zapewne każdy byłby szczęśliwy!
- Gdyby każdy byłby hojny i dobry, to w ostatecznym rachunku nikt by nie był.
-  No tak...
-  Do widzenia Feliks i Wesołych Świąt!
-  Do widzenia i wzajemnie!- Po oddaniu datków Maxwell zamruczał pod nosem.- No dobra, gdzie ten bachor się podział?- Po krótkim szukaniu Cyryla po sklepie, przyłapał go, gdy chował do kieszeni malutką drewnianą żaglówkę.
- Co ty czynisz?- Zaszeptał.
- Mama mówiła, że jak coś mi się podoba, to mogę to sobie wziąć.
- Co za patologia! Kto tak wychowuje dziecko!? Nie możesz tego ukraść, to jest przestępstwo!
- No to może... pan mógłby mi to kupić!
- Nie.
-  Proszę!
- Nie!- Po chwili bohaterowie wychodzą ze sklepu z małą żaglówką.
- Dziękuję panu.
- Nie dziękuj! Za niedługo nigdy się już nie zobaczymy, więc uznaj to za prezent!
- No dobrze, ale i tak dziękuję! A tak swoją drogą, to dokąd teraz idziemy?
-  Do szpitala dziecięcego!
-  Ma pan dziecko?
-  Nie! Wpłacam pieniądze na chore dzieci, jak co roku oczywiście.- Przechodząc przez park, zauważyli przytulającą się parę siedzącą na ławce.
- Czyż to nie jest piękne? Prawdziwa miłość! Też pan tak uważa?
- Nie ma czegoś takiego jak miłość! To tylko takie urojenie, które szybko przychodzi, a jeszcze szybciej odchodzi.
- Miał pan kiedyś kogoś, na kim panu zależało?
- Czy miałem? Oczywiście, że miałem, a nawet nadal mam! Co roku odwiedzam ją w święta.
-  Jak ma na imię?
-  Klara...
-  Bardzo ładne imię.
-  Tak, a gdyby to było mało, to jeszcze jest to najbardziej dobroduszna osoba, jaka stąpała na tym bezlitosnym i splugawionym świecie!
-  Domyślam się.
-  Wiesz co?
-   Co?
-  Nawet nie jesteś aż tak wkurzający, jak myślałem. Spojrzał na napis, znajdujący się na starym budynku.- To tutaj.- Po wejściu do szpitala Cyryl i Maxwell zauważyli chore i umierające dzieci, które czekały na Świętego Mikołaja.
- Zaczekaj tu.- Zwrócił się do Cyryla. Po chwili, krótko po zniknięciu naszego bohatera, pojawił się Święty Mikołaj!
- Ho, ho, ho, czy są tu grzeczne dzieci?
- Święty Mikołaj!-  Wykrzyczeli mali pacjenci i dopadli do Świętego Mikołaja. A całemu zajściu towarzyszyły kolędy. Krótko po odejściu Mikołaja wrócił Maxwell.
- No dobra, wpłaciłem, coś mnie ominęło?- Cyryl patrzył z niedowierzaniem i zamurowany nie był w stanie nic powiedzieć. A co tu się nie dziwić, przecież nie każdy ma możliwość zobaczenia Świętego Mikołaja!
- No dobrze, chyba robi się późno. Gdzie mieszkasz? Muszę porozmawiać z Twoimi rodzicami!
- Zaprowadzę pana.- Maxwell i Cyryl przechodzili przez różne ulice i trzy parki. Nagle zatrzymali się blisko jakiejś starej rudery.
- To tutaj! Zapraszam do środka!- Cyryl otworzył drzwi, to, co było w środku, wstrząsnęło Maxwellem. Na starym i brzydkim tapczanie leżała nieprzytomna kobieta i mężczyzna. Na podłodze znajdowało się bardzo dużo rozlanych butelek po tanim piwie.
- Mam ich obudzić? Pamiętam, że pan chciał z nimi porozmawiać.
- Nie...nie musisz.- Maxwella ogarnęła skrucha.- Wiesz co mały? Kolację jadałem sam na Wigilię, czy chciałbyś mi potowarzyszyć?
- Jasne!- Przed wyjściem chłopiec przykrył kocem swoich rodziców, co przyprawiło Maxwella o łzy, a następnie poszli do wielkiego domu, w zasadzie to do największego w tym miasteczku!
- Rozgość się!- Cyryla przywitał wielki stół z dwunastoma potrawami, choinka większa od jego domku, a także obrazek, obrazek ten przedstawiał Maxwella z pewną kobietą, która trzymała na rękach małą dziewczynkę.
- Czy to Klara?
- Tak...
- A kim jest ta dziewczynka?
- Moją córką. Ma na imię Nelly.
- Czyli Klara to pańska żona?
- Tak, to chyba nie było trudne do zgadnięcia. Chciałbym ci coś  powiedzieć.- Cyryl wsłuchał się uważnie.- Nie obchodzę Świąt. Kolacji wigilijnej też nie jem, lecz rozdaję ją innym. Prezenty kupuję wszystkim, lecz sam nie chcę niczego w zamian, można by rzec, że jestem dobrym człowiekiem, lecz tak naprawdę nie robię tego z dobroci, lecz tylko i wyłącznie dlatego, bo tradycja tak nakazuje.
- Tradycja mówi o obdarowywaniu bliskich prezentami.
-  Mój ród poumierał. Pierwszy był dziadek z babcią, umarli dwudziestego czwartego grudnia pięć lat temu. Następni byli moi rodzice, mój tata umarł na malarię, też dwudziestego czwartego grudnia, lecz tym razem trzy lata temu, dzień po tym moja mama popełniła samobójstwo.
-  A Klara i Nelly?
- Właśnie szedłem ich odwiedzić, chcesz iść ze mną?
-  Jeśli mogę...
-  Na pewno się ucieszą.- Maxwell z Cyrylem wyszli po chwili z domu i poszli do starego stawu, było już bardzo późno i ciemno, a blisko stawu były dwa nagrobki.
-  Czyli Klara i pana córka...
- Nie żyją. Rok temu, gdy wracałem z nimi na Święta, postanowiliśmy przejść się nad staw. Nie wiedzieliśmy, że śnieg, po którym stąpaliśmy, był tak naprawdę  kruchym lodem, który przykrył śnieg. A gdy się zorientowaliśmy, było już za późno. Wskoczyłem za nimi pod wodę, lecz nigdzie ich nie było. Zrezygnowany chciałem utopić się i dołączyć do nich, lecz w ostatniej chwili uratował mnie jakiś przypadkowy rybak. Przez ten cały czas przeklinałem Święta, to  ten dzień zabrał mi moją rodzinę! Nikt mi już nie został, a rybak, który mnie uratował, był mi kompletnie obcą osobą. Dlatego kupuję każdemu prezenty, bo jednym z nich może być to ten rybak albo jego dzieci. On ryzykował własne życie, żeby uratować takiego mnie.
-  Przykro mi to słyszeć.
-  Przynajmniej ty tutaj jesteś, ty jeden chciałeś spędzić ze mną trochę czasu, a ja tego nie doceniałem.- Po tych słowach Maxwell wyciągnął stare, drewniane pudełko.- Chciałem to dać Nelly wtedy, ale teraz jest to mój prezent dla ciebie!
-  Bardzo dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć.
-  To prezent! A prezentów się nie odrzuca, tym bardziej jak są dawane od serca.
-  Bardzo dziękuję panu.
- Maxwell.
- Słucham?
- Mów mi Maxwell. Cały dzień ze mną spędziłeś, a nawet się nie przedstawiłem.
- Dziękuję Maxwell, a swoją drogą jestem Cyryl.
- Wesołych Świąt Klaro, Wesołych Świąt Nelly, Wesołych Świąt Cyrylu.
- Wesołych Świąt Klaro, Wesołych Świąt Nelly, Wesołych Świąt Maxwellu.- Resztę tej nocy spędzili nad stawem i nigdy już nie byli samotni w Święta, gdyż mieli siebie nawzajem.
 " Historii tej jest to koniec, a morał tego taki, że w Święta nie liczą się prezentów ilości, a nawet jakości, tylko czy dawane  jest to z miłości. A wam czytelnicy moi, życzę szczęścia i radości,  pysznych potraw na kolacji w Wigilię i wymarzonych prezentów pod choinkę."