Planeta Szkoła Mrocza
 


Malwina Krawczyk
Świąteczny cud

Nadeszła zima. W końcu na dworze spadł śnieg. Były to pierwsze święta od dłuższego czasu ze śniegiem, dzień przed Wigilią. Stało się coś strasznego.
W ten dzień było bardzo zimno, aż - 7°C. Na dworze śnieg do kolan. Aby wyjść na dwór, trzeba było naprawdę bardzo ciepło się ubrać. Wspólnie z rodzicami przygotywaliśny wszystko, co było potrzebne na jutrzejszy dzień. Czyli na Wigilię.
Wspólnie z rodziną świetnie się przy tym bawiliśmy. Ubierając choinkę, poczuliśmy coś wyjątkowego. Była to magia świąt. Później zaczęliśmy robić bigos. W domu zabrakło przyprawy. I wtedy mama powiedziała:
- Malwinka, córciu pójdziesz do sklepu?
- No, no, nie chce mi się za bardzo - odpowiedziałam.
- Dobrze, sama pójdę -odparła mama.
- No dobra, dobra, już pójdę! - wykrzyknęłam.
- Dziękuję Ci bardzo. Tam weź pieniążki, leżą na komodzie - oświadczyła mama.
- Okej. - odparłam.
Wzięłam pieniądze i poszłam. Jednak idąc do sklepu, po przeciwnej stronie zauważyłam coś niepokojącego. Starszy człowiek szedł z ledwością. Widać było, że nie ma już sił. Podejrzewałam, że jest głodny i odwodniony. Weszłam więc do sklepu i kupiłam 2 bułki i wodę. Człowiek ten szedł w stronę jeziora. Miałam złe przeczucie. Poszłam tam i intuicja mnie nie zawiodła. Zauważyłam tego mężczyznę stojącego na końcu mostu. Chciał skoczyć. Był to okropny widok. Podeszłam do niego i zaczęłam pytać ostrożnie, by nie pogorszyć sytuacji:
- Jak się pan nazywa?
- Odejdź, odejdź! - wykrzyczał starszy pan.
- Proszę, niech pan zejdzie. Porozmawiajmy - powiedziałam cicho, próbując załagodzić sytuację
- Nie. Już mam tego dosyć. Jestem wykończony - powiedział mężczyzna.
- A jak się Pan nazywa? -zapytałam spokojnie.
- Zbigniew - odparł pan.
- Dobrze, panie Zbigniewie. Proszę, niech pan zejdzie z tego mostu i porozmawia ze mną - bardzo prosiłam o to, by zszedł.
- Dobrze, już zejdę - odpowiedział pan Zbigniew.
      Bardzo się wtedy ucieszyłam, gdy udało mi się ściągnąć pana Zbigniewa z mostu. Pomogłam mu zejść. Na dworze było tyle śniegu, że nie było nawet gdzie usiąść. Zaproponowałam starszemu mężczyźnie, abyśmy poszli do mnie do domu. Niestety! Pan Zbigniew się nie zgodził, więc usiedliśmy obok mostu w śniegu. Było bardzo zimno, a pan miał na sobie cieniutką kurteczkę. Ja miałam ubraną bardzo ciepłą bluzę i kurtkę. Zdjęłam więc kurtkę i okryłam nią pana Zbigniewa. Widziałam, że się do mnie uśmiechnął. Oznaczało to, że się ucieszył. Musiałam jakoś zdobyć jego zaufanie. Po okryciu starszemu panu zrobiło się cieplej. Dałam mu wtedy bułkę i wodę. Zaczął on wtedy bardzo mi dziękować.  I dopiero wtedy zaczęliśmy spokojnie rozmawiać. Ja zapytałam:
- Dlaczego dzień przed Wigilią chciał pan zrobić tak straszną rzecz?
I wtedy Pan Zbigniew zaczął opowiadać smutną historię.
- Zrobiłem to dlatego, że tydzień temu wylądowałem w szpitalu. Zrobili mi szczegółowe badania. Okazało się, że jestem chory na raka. Zostały mi może dwa-trzy lata życia. Moja rodzina się dowiedziała i nawet nie zainteresowali się tym. Przeszli obojętnie obok tego wszystkiego. Od pięciu dni nie odwiedzał mnie nikt w szpitalu. Dzisiaj się dowiedziałem, że moja rodzina i wszyscy najbliżsi wyjechali na święta za granicę. Zrobiło mi się wtedy bardzo przykro. Poczułem się odrzucony i kompletnie zignorowany przez wszystkich najbliższych. I postanowiłem  uciec ze szpitala. Chciałem się zabić. Chciałem złagodzić sobie ból, cierpienie i stres. Poczułem się zupełnie bezsilny. Dlatego chciałem to zrobić - opowiadał pan Zbigniew
- Bardzo mi przykro. Nie wiem, co powiedzieć. Przepraszam, jeżeli pytając o to, uraziłam pana.
- Nie przepraszaj. Jestem ci bardzo wdzięczny za to, że mogłem komukolwiek się wyżalić i opowiedzieć o tym wszystkim. Od razu, jak miałem szansę wygadać się komuś, to zrobiło mi się lżej na sercu.
- Wspomniał pan wcześniej, że uciekł ze szpitala, tak? -zapytałam.
- Tak. Uciekłem.
- To może pójdziemy do mnie do domu. Wypije Pan coś ciepłego. Porozmawia z moimi rodzicami. A ja wezwę pogotowie i oni przyjadą po pana. Co Pan na to? 
- Nie - odpowiedział zdenerwowany pan Zbigniew
- Teraz pan mnie wysłucha. Niech pan się nie boi. Ja wraz z moimi rodzicami pomożemy panu. Musi pan wrócić do szpitala. Jest pan ciężko chory, w pana stanie trzeba kontynuować leczenie. Nie zostanie pan sam. Jutro przyjedziemy w odwiedziny. Przywieziemy wigilijne potrawy. Pomogę panu wraz z moją rodziną. Proszę się zgodzić. To wszystko dla pana dobra - zaczęłam spokojnie wyjaśniać wszystko panu Zbigniewowi
- Dobrze już dobrze. Zgadzam się. - odparł pan.
       Bardzo się wtedy ucieszyłam. Podniosłam pana Zbigniewa i szliśmy w stronę domu. Tak jak mu obiecałam. Widziałam, że starszy pan już zupełnie nie ma sił. Nagle powiedział:
- Zatrzymajmy się, proszę. Ja już nie dam rady.
- Co się stało. Czy coś Pana boli? - zapytałam
- Serce mnie boli i ciężko mi się oddycha - odpowiedział pan Zbigniew
     Nie zdążyłam zapytać się, jaki jest to ból. I nagle on zemdlał. Byłam bardzo przestraszona. Zadzwoniła do mnie mama. Zapytała się, gdzie jestem. Jednak ja nie powiedziałam jej nic o panu Zbigniewie. Bałam się jej reakcji. Powiedziałam, że za chwilkę wrócę, bo zagadałam się z koleżanką. Po rozmowie z mamą szybko zaczęłam sprawdzać stan zdrowia poszkodowanego. Nie wyczułam jego pulsu. Na całe szczęście interesowałam się medycyną. Widziałam, jak mam dalej postąpić. Przeszłam do reanimacji i sztucznego oddychania. Zadzwoniłam pod numer alarmowy. Wezwałam pogotowie. Cały czas na linii był ze mną dyspozytor pogotowia. Reanimowałam pana Zbigniewa aż do przyjazdu ratowników. Zabrali pana do szpitala. Dawali mu mało procent na przeżycie. Byłam bardzo przerażona i zaczęłam płakać, lecz ratownicy próbowali mnie uspokoić, mówili, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. Pochwalili mnie i powiedzieli, że inni by sobie tak nie poradzili. Zrobiło mi się aż cieplutko na serduszku. Jednak w tamtym momencie nie liczyły się dla mnie pochwały, tylko zdrowie i życie starszego mężczyzny. Po krótkim czasie przyjechała policja. Zawieźli mnie do domu. Moi rodzice byli przerażeni. Nie wiedzieli, o co chodzi. Policja wszystko im wytłumaczyła. Ja musiałam złożyć zeznania i wszystko od początku po kolei im opowiedzieć. Zajęło mi to ponad godzinę. Wszyscy byli ze mnie dumni. Policja pojechała. A mnie jeszcze czekała rozmowa z rodzicami. Z jednej strony byli ze mnie bardzo dumni, a z drugiej źli, o to, że kiedyrozmawiałam z mamą przez telefon, to ją okłamałam. Mogłam jej wtedy powiedzieć prawdę.
       Po tych wszystkich wrażeniach położyliśmy się spać. Następnego dnia z samego rana pojechaliśmy do szpitala. Wcześniej zostaliśmy powiadomieni o stanie zdrowia pana Zbigniewa. Starszy pan spojrzał i uśmiechnął się. Zaczął mi dziękować, że go uratowałam i dotrzymałam słowa, że go nie zostawię z tym wszystkim samego. I wtedy ja powiedziałam:
- Przywieźliśmy panu kilka potraw wigilijnych.
- Nie trzeba było, ale dziękuję dziękuję wam z całego serca.
- Nie ma za co dziękować. Naprawdę, to drobiazg. - odpowiedziała moja mama.
       Jeszcze przez około godzinę byliśmy w szpitalu. Mój tata znalazł wspólny język z panem  Zbigniewem i świetnie się razem dogadywali. Niestety, musieliśmy już jechać do domu. Obiecaliśmy panu, że będziemy go odwiedzać, kiedy tylko będzie to możliwe. Wszyscy się pożegnaliśmy.
       Przyjechaliśmy do domu. Wspólnie zaczęliśmy przygotowywać stół do wspólnej wigilijnej kolacji. Podzieliliśmy się opłatkiem i słuchając pięknych kolęd, zjedliśmy kolacje. Po kolacji posprzątałam. Następnie wymieniliśmy się prezentami. Jednak przez to tragiczne zdarzenie święta obchodziliśmy w dwóch nastrojach. Wszyscy byli weseli, a zarazem smutni.
Smutni przez to jak rodzina postąpiła z Panem Zbigniewem, a weseli, ponieważ stał się ,, świąteczny cud", że pan Zbigniew przeżył.
     Minęły święta. Ja zgodnie ze złożoną przeze mnie i moich rodziców obietnicą  regularnie odwiedzaliśmy Pana Zbigniewa. Moja rodzina zdążyła się z nim zaprzyjaźnić.
      Pan Zbigniew po świętach opuścił szpital, a mój tata znalazł mu mieszkanie. Nie było ono daleko od nas. Bardzo często się widywaliśmy. Pan Zbigniew był nam bardzo wdzięczny za wszystko, co dla niego zrobiliśmy.
      Niestety, starszy pan nie zobaczył swojej rodziny po świętach. Nawet się z nim nie skontaktowali. W święta nie są najważniejsze prezenty czy inne takie rzeczy, lecz najważniejsze jest to, aby spędzić je z rodziną we wspólnym magicznym nastroju.
     Ja z moimi rodzicami zaczęliśmy traktować pana Zbigniewa jako członka naszej rodziny. Starszemu panu w tym trudnym momencie były potrzebne bliskie osoby.
     W te święta zrozumiałam, że warto pomagać swoim bliskim, a także obcym. Ludzie, którym pomagamy, bardzo się cieszą. Potrzebują oni przede wszystkim rozmowy. Gdy się pomaga drugiej osobie, a później samemu potrzebuje się pomocy, to szybciej tę pomoc odzyskamy.
       Bardzo dobrze było, że mogłam pomoc panu Zbigniewowi. W końcu poczuł on iskrę nadziei i wiary w życie. Wiedział, że warto jest spędzić te ostatnie chwile życia na tym pięknym świecie i wokół tyłu dobrych i pomocnych ludzi.