Planeta Szkoła Mrocza
 



Jakub Hamowski
Nikt nie będzie sam w te święta...

     W małej wsi, blisko pewnego lasu, żyła dwudziestoletnia dziewczyna o imieniu Jaśmina. Żyła zupełnie sama w babcinej chatce.  W drewnianym domu wszystkiego było pełno – książek, obrazów, dekoracji mieniących się wszystkimi barwami tęczy. Trudno wymienić tu wszystkie niezwykłe rzeczy zgromadzone chyba przez całe wieki przez mieszkańców chaty, ale warto wspomnieć o niebieskim słoniu stojącym dumnie na żółtym, starym kredensie. Słoń się uśmiecha i patrzy prosto w oczy temu, kto się do niego zbliża. Jaśminka dzięki nagromadzonym przedmiotom nie czuła się aż tak nieznośnie samotna. Rzeczy porywały ją w świat wyobraźni. Z każdym przedmiotem wiązała się jakaś opowieść, prawdziwa, którą usłyszała kiedyś albo ta niezwykła, którą wymyśliła sama.
      Jaśmina to imię perskiego  pochodzenia, które oznacza dar od Boga. Dziewczyna była bardzo piękna, inteligentna, wytrwała. Zupełnie tak jak opisuje to słownik imion. Podobno przypisaną jej rośliną jest róża, a zwierzęciem niedźwiedź. Szczęśliwą liczbą okazuje się być 22. Kamieniem przypisanym Jaśminie jest amazonit. Jaśmina miała piękne, czarne włosy oraz lśniące niebiesko-zielone oczy. Wśród ludzi wyróżniała się wyjątkową wrażliwością i miłością przyrody.
      Niedługo miały nadejść Święta Bożego Narodzenia, a ona niestety nie miała z kim wypatrywać pierwszej gwiazdki, nie miała z kim zasiąść do stołu i pośpiewać kolęd. Co prawda miała sąsiadów, lecz mieszkali oni dość daleko. Jaśminka zresztą jakoś nie czuła się z nimi dobrze, jakoś trudno było się jej z nimi dogadać.
   22 grudnia Jaśminka zjadła śniadanie i poszła na spacer do pobliskiego lasu.
Na dworze było pięknie. Prószył śnieg  i ogrzewał ziemię jak biała kołderka. Nagle panienka zauważyła w oddali znajomego niedźwiedzia, który wyraźnie ruchem łba prosił ją, żeby poszła za nim. Brunatny przyjaciel zaprowadził ją na ośnieżoną polanę, na której ktoś ulepił igloo. Początkowo Jaśminka się przestraszyła, ale po chwili ciekawość wzięła górę i postanowiła zajrzeć do środka zimowej budowli. Igloo było zbudowane z klocków śniegu, ale jak się mu przyjrzeć z bliska, każda śnieżna cegła mieniła się innym kolorem, kiedy się ją dotknęło. Jaśminka rozejrzała się wokół w poszukiwaniu swojego niedźwiedzia. Ten jednak jakby się rozpłynął. Zebrała odwagę i zajrzała do środka. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
W zimowym domu siedział chłopczyk. Malutki chłopiec był ubrany w gruby, biały płaszcz. Miał na sobie złote rękawiczki oraz błyszczącą niebieską czapkę.
- Dzień dobry chłopczyku, zgubiłeś się?
- Dzień dobry, nie, ja tu mieszkam, od dawna, to znaczy, spadłem tu z nieba, to znaczy śnieg spadł z nieba i wtedy mogłem sobie zbudować dom. No i jestem.
- Jak masz na imię?
- Kuba, to znaczy Jakub.
- A ile masz lat i gdzie są twoi rodzice?
- Mam jedenaście lat, a  rodziców... nie mam.
- Rozumiem. Ja też nie mam już nikogo bliskiego. I bardzo mi ich brakuje. Cieszę się, że mogę się tobą zaopiekować. Musisz pójść ze mną, Kubusiu. Niedźwiedź chyba będzie znowu pomagał świętemu  rozwozić prezenty, a tylko on mógłby cię ochronić przed wilkami w lesie. Coś mi się zdaje, że dzisiaj zaczęli podróż świąteczną po niebie.
 
   Nowi przyjaciele ruszyli do chatki Jaśminki. W drodze dziewczyna opowiedziała Kubie, co się stało z jej bliskimi. Jaśminę mama urodziła, mając czterdzieści dziewięć lat. Jej tata miał wtedy pięćdziesiąt pięć.  Oboje musieli walczyć z nieuleczalną chorobą. Walczyli z całych sił, by ją pokonać. Póki Jaśmina nie skończyła osiemnastu lat, dość dobrze sobie radzili. Niestety, potem z dnia na dzień było gorzej. W końcu córeczka musiała się z nimi pożegnać na zawsze. Rodzice zdążyli nauczyć ją wszystkiego, co najważniejsze. Dobrze ją wychowali. Nauczyli życia w zgodzie ze światem. Nauczyli miłości, spokoju, pracowitości i tego, by nigdy się nie poddawać, wierzyć w siebie i dobro.
   Za dwa dni miały nadejść święta, więc Jaśminka była szczęśliwa, że Jakub spędzi je z nią. Nadeszła Wigilia.  Nikt nie będzie sam w te święta.  Wypatrywali razem pierwszej gwiazdy, zasiedli do stołu oraz śpiewali kolędy. Nazajutrz rano dziewczyna weszła do pokoju gościnnego, gdzie spał chłopiec, ale go nie było. Stał tam kamień o nazwie amazonit. Jaśmina zachwyciła się nim przez moment, ale za chwilę zrobiło jej się smutno. Pomyślała, że dziecko od niej odeszło. Jaśmina wybiegła na dwór. Pobiegła do igloo i znalazła go. Tylko Kuba już nie był zwyczajnym, małym chłopcem. Wyglądał niezwykle. Był o wiele starszy. Miał śnieżne ubranie.  Jego ręce były jakby z lodu.
- To ty, Kuba? - zapytała zadziwiona Jaśmina.
- Tak, to ja – odpowiedział  chłopiec.
Jestem królem Śniegu. Dziękuję ci Jaśmino za wszystko. Okazałaś mi tyle serca i bezinteresownej dobroci. Przepraszam, że odszedłem bez słowa. Nie chciałem cię wystraszyć, zawsze w Boże Narodzenie przybieram postać Króla Śniegu na Ziemi, żeby ludziom przynosić radość w postaci skrzącego w słońcu śniegu. Za to, że byłaś dla mnie taka dobra, że jesteś pięknym człowiekiem, obiecuję ci, że spotka cię w życiu coś niezwykle pięknego. Pamiętaj, że jesteś „darem o Boga”.  A poza tym  składam obietnicę, że tej zimy będzie wyjątkowo cudowna pogoda. Na brak śniegu nikt nie będzie narzekał.

Król śniegu na zimę przyjeżdżał do dziewczyny. Kilka lat po tych niezwykłych świętach Jaśmina poznała swojego przyszłego męża. Na zaręczyny dał jej pierścionek z pięknym błękitnym amazonitem. Na cześć Króla Śniegu para  dała swojemu pierwszemu synkowi na imię Jakub.