Planeta Szkoła Mrocza
 



              Natalia Tymińska „To był piękny dzień”

             10 czerwca 2018 roku w klubie muzycznym Stary Maneż w Gdańsku miał miejsce  koncert mojego ukochanego zespołu, Hollywood Undead. Wstęp do klubu zaplanowany był na godzinę 18:00, tak więc razem z moją mamą pojawiłyśmy się na miejscu o 16:30.
               Okolica była zaskakująco ładna. Piękna zielona trawa, drzewa, wiele leżaków i miejsc do siedzenia, a w centrum budynek Stary Maneż. Przy ścianie, obok wejścia do klubu stała kilkunastometrowa kolejka ludzi, którzy już czekali na otwarcie. Moja mama zajęła wygodniejsze miejsce na leżaku obok, a ja usiadłam na końcu kolejki, oparta o ogromną doniczkę, lekko nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Większość ludzi rozmawiała ze sobą, natomiast moim jedynym rozmówcą była ta doniczka, jednak była dość małomówna. Panowała bardzo miła atmosfera. Z czasem zaczęło się zbierać coraz więcej ludzi, wtedy dowiedzieliśmy się, że godzina otwarcia drzwi zostaje przełożona na 19:00. Nie przejęliśmy się tym za bardzo, gdyż takie małe zmiany na koncertach są częste.
           Po jakimś czasie cała kolejka rzuciła się dzikim pędem naprzeciwko wejścia do budynku. Nie wiedziałam zbytnio, o co chodzi, ale podążałam za tłumem i poleceniami ochrony. Okazało się, że na drzwiach wejściowych pojawił się komunikat o kolejnej zmianie godziny otwarcia drzwi. Tym razem musieliśmy czekać do 20:30. Wiele osób skomentowało to załamanym westchnieniem. Mimo to wiedzieliśmy, że musimy czekać, gdyż zespół jeszcze nawet nie przyjechał do Gdańska. Zmiana miejsca kolejki nastąpiła jeszcze parę razy ,więc cały tłum nieźle się nabiegał. Pogoda była wymarzona, więc siedzenie przed klubem przez następne godziny nie było takie uciążliwe. Obsługa obiektu dbała o nas i przynosiła nam zimne napoje, inni rozdawali mini transparenty na akcję koncertową. Około godziny 19:30 zrobiło się ogromne zamieszanie, gdyż przejechał autobus, którym podróżuje zespół. Część osób rzuciła się w jego kierunku z nadzieją, że zobaczą swoich idoli, a ja zostałam na miejscu, bo wolałam nie tracić miejsca w kolejce. Jacyś ludzie zaczęli wnosić sprzęt nagłośnieniowy do klubu, a sam zespół, jak można było dowiedzieć się od ludzi trochę wyższych ode mnie, wszedł po kryjomu do budynku, przemycając jedzenie z McDonalda. Tłum  zaczął wracać do kolejki, a obsługa przygotowywała scenę, co zajęło kolejną godzinę. Fani słuchali muzyki przez głośniki, niektórzy zamówili pizzę, a przez lekko otwarte drzwi bardzo głośno było słychać próby gitar i mikrofonów. W pewnym momencie wypróbowany został wstęp do doskonale znanego fanom utworu, co wzbudziło w nas bardzo wielkie poruszenie, podekscytowanie oraz niecierpliwość i chęć wejścia do środka.  Wreszcie, po 5,5 godziny czekania obsługa zaczęła sprawdzać nam bilety i dawać opaski umożliwiające wstęp. Bardzo zależało mi na kontakcie z zespole, więc gdy tylko weszliśmy do środka, zajęłam miejsce w drugim rzędzie, za niższymi ode mnie dziewczynami, co bardzo mnie usatysfakcjonowało.
                   Sala, w której się znajdowaliśmy, była średniej wielkości. Niektórzy, wśród nich ja, stali na tak zwanej "płycie", a reszta na balkonach. Było bardzo gorąco, a na scenie dalej trwało rozstawianie sprzętu przez dobrze znanego fanom współpracownika zespołu. Sala coraz bardziej wypełniała się ludźmi, wreszcie po tylu godzinach czekania fani mogli spełnić swoje marzenie. Po dłuższym czasie czekania i patrzenia na gotowy sprzęt na scenie, światła zgasły, a publiczność zaczęła krzyczeć z radości. W tle zaczynała się piosenka otwierająca koncert.  Członkowie zespołu po kolei  wchodzili na scenę z charakterystycznymi, zdobionymi maskami na twarzy. Radość i niedowierzanie, jakie każdy czuł, mieszały się z innymi przeróżnymi emocjami, które wypełniały salę.  Wreszcie po długim czasie oczekiwania mogliśmy być razem z zespołem, który tak wiele dla nas znaczy.
Kontakt wokalistów z publicznością był wzorowy, wiele razy jeden z członków zespołu skupiał szczególną uwagę na stronie publiczności, w której się znajdowałam. Moja podświadomość wmawiała mi, że patrzył na mnie, jednak nie jest to jednoznacznie stwierdzone, w końcu miał maskę na twarzy. Po trzech utworach zespół przestał udawać tajemnicze postacie i pozbył się z twarzy  masek, więc mogliśmy również podziwiać ich piękne twarze.
              W pewnym momencie mój ulubiony członek zespołu, Jorel Decker, zszedł ze sceny i mówił coś do pana z obsługi klubu. Każdy inny fan z tłumu skupiony był na scenie, więc wykorzystałam tę okoliczność i pomachałam Jorelowi. Ten lekko zdziwiony odpowiedział najpiękniejszym na świecie uśmiechem i pomachaniem ręką.  Było to kilka najwspanialszych sekund mojego życia. Akustyczne utwory mieszały się z mocniejszymi brzmieniami, więc emocje sięgały zenitu.  W pewnym momencie poczułam się wycieńczona przez wykonywanie przeróżnych czynności, które na koncertach się wykonuje. Nie chciałam zemdleć i robić zamieszania.  Spojrzałam błagalnym wzrokiem na panią stojącą z boku, a ta dała mi butelkę wody, ratując mnie przed omdleniem. Ostatni utwór wyciągnął z nas ostatki energii, potu oraz łez. Przed pożegnaniem się z publicznością członkowie tego wybitnego zespołu rzucali w publiczność parę rzeczy ze sceny, dziękowali za naszą cierpliwość i za spędzenie z nimi czasu. Pod koniec publiczność skierowała się w stronę wyjścia i stoiska z  koszulkami, przy którym wydałam zdecydowanie więcej pieniędzy niż planowałam, mimo to niczego nie żałuję.
         Najpiękniejszy dzień mojego życia dobiegał  końca, naokoło było słychać nadal rozemocjonowanych tak jak ja ludzi. Na dworze mimo późnej godziny nadal było ciepło, a atmosfery, która nadal trwała, nie dało się opisać słowami. Niektórzy robili zdjęcia, a inni żegnali się ze znajomymi. Natomiast ja wróciłam z moją mamą do samochodu zmęczona, ale szczęśliwa.