Dziś zobaczyłam pewien rysunek,
zaśnieżone drzewo. Od razu skojarzyło mi się ono z zimą.
Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że tak właściwie od dawna nie
usłyszałam ani nie zobaczyłam czegoś, co by mi się skojarzyło
z zimą oprócz śniegu, skarpetek, ciepłej herbaty czy kakao.
Żadnej nieoklepanej i „innej” rzeczy. Wszystko schematyczne i mało
oryginalne. A każdy mówi, że zima i święta to wspaniały, magiczny
czas. Całą noc myślałam o tym, jak wiele historii się powtarza.
I wtedy właśnie przyśniło mi się to.
Wielki puch śniegu, miękki jak kołdra z piór. Ale nie – zwykłego,
białego śniegu, tylko błękitnego jak lazur. A na nim jakieś wielkie
ślady niczym dinozaura, tylko że nie widać było szponów, pazurów,
ale jakby kopyt.
Spojrzałam na swoje ręce, ale to nie były moje dłonie. Moje
dłonie były zawsze ciemniejsze, nawet zimą, a nie blade jak ściana,
a paznokcie dłuższe. Zastanawiałam się, jak wyglądam cała, skoro mam
inne dłonie. Może nie wyglądam jak ja. Może jestem tylko sobą, ale
nie w sobie. Odruchowo chciałam sięgnąć po telefon, by przejrzeć się
w przedniej kamerce, ale w kieszeni nie było mojego smartfonu. Była
za to jakaś mała kostka. Różowa i obklejona różowym futerkiem na
kształt pochyłej klepsydry. Jakby ktoś chciał oszukać czas.
Pomyślałam sobie na początku, że to jakby nicość, nic dookoła, tylko
błękit.
Wtedy chciałam wyobrazić sobie nicość. I bardzo się zdziwiłam.
Zawsze myślałam, że mam bujną wyobraźnię, lecz gdy chciałam
wyobrazić sobie nicość, miałam przed oczami kolor biały albo czarny.
A nicość to nicość. Nicość nie ma koloru, bo jest nicością.
Zrobiłam więc wyliczankę: „ene due rabe, dziś pójdę na wprost
w falę” i poszłam. Szłam i szłam. Nic nie było przede mną, nic za
mną, więc nie miałam po co tam stać. Wolałam iść, bo upał był
straszny i myślałam tylko o wodzie. Ten śnieg był naprawdę gorący.
Nie męczył mnie jednak, tylko strasznie suszył. Na ciele było mi
ciepło, ale poczucie braku wody dawało wrażenie upału. Wtedy
popatrzyłam na moje nogi. Miałam założone jakieś ciemne jeansy.
Przystanęłam i nagle wpadła mi do głowy pewna myśl. Skoro jestem w
nicości, to jeśli będę chciała, mogę być wszędzie, bo w nicości nie
ma żadnych praw. Ani grawitacji, ani ciążenia, ani nawet fizyki czy
prawa jazdy. Więc zdecydowałam, że pragnę rzeczy, której nie ma
nigdzie. Chciałam mieć coś wyjątkowego.
Ku mojemu zdziwieniu nagle uniosłam się w przestworza. Odbiłam się
od wielkiego napisu „imiesłowy” i nie lecąc nigdzie, byłam już na
puchu. Wtedy wyskoczył przede mną wielki napis „uprzednie”.
Zdziwiłam się bardzo. W końcu, co to za nicość, która ma kolor i
nic, co jest „uprzednim”. Wyciągnęłam moją kostkę. Przypomniała mi
się klepsydra z piór. Coś mi zaświtało w
głowie. Klepsydra i „uprzednie” trochę do siebie pasowały. W tym
momencie moja nicość upadła. Znów miałam swoje ręce, kolorową
spódniczkę i długie paznokcie. Śnieg był biały i zimny, a ja nie
byłam spragniona. Spróbowałam zadecydować o powrocie, tak jak
wcześniej decydowałam o pojawieniu się czegoś, czego nie ma. Było
już jednak za późno. Znalazłam się na ziemi, trzy metry pod niebem.
Nie mogłam już o niczym decydować. Tu działały prawa. Tam była tylko
jakaś moja granica wyobraźni.
Bo na świecie idziemy z punktu A, by dojść do punku B, a w moim
świecie mogę iść nawet do punku nieosiągalnego i będzie to normalne,
a nawet przeciętne. Bo sposób patrzenia nie zawsze zależy od punktu
widzenia, czasem też od nas. Wtedy wszystko zaczęło wirować jak na
karuzeli. Otworzyłam oczy. To wszystko to tylko sen.
Postanowiłam sobie jednak, że nie zmarnuję tego dnia. Wieczór
wigilijny przecież za parę godzin. Poza tym miałam przygotowane
potrawy tradycyjnie, stosownie do okoliczności, więc co tam… Wyszłam
na dwór pobiegać. Założyłam różowe słuchawki w muffinki i wybiegłam
z domu. Zawsze biegam tą samą drogą przy lesie i pod starym mostem.
Tam nigdy nikogo nie ma, więc pokonuję tą część drogi szybko.
Akurat brzmiały dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek, gdy
nagle złapała mnie kolka. Usiadłam, zamknęłam oczy i czekałam, aż mi
przejdzie. Nagle poczułam jakby kopnięcie w nogę. Zdjęłam szybko
słuchawki i zobaczyłam młodego mężczyznę. Bardzo przystojnego.
Zdziwiłam się, bo w mojej okolicy wszyscy wszystkich znają, a jego w
życiu nie widziałam. Po chwili zdałam sobie sprawę, że on się nie
odzywa, Zapytałam więc, czy wszystko u niego w porządku, a on
odpowiedział, że nawet lepiej niż w porządku. Po chwili dodał:
„Sorki, że się nie odzywałem, ale nie byłem tu nigdy i myślałam, że
się potknąłem o coś. Po prostu trochę mocno niedowidzę.” Nie
zdążyłam nawet nic powiedzieć, a on podniósł głowę i powiedział:
„Tyle lat prawie nic nie widziałem. Jedynie jasne rzeczy odbijające
się w słońcu, wszystko jasne. A teraz widzę twoje oczy! Ja widzę! Ja
widzę twoje oczy!! One są piękne, są jak gwiazdy! Zarumieniłam się
strasznie i aż zamarłam w bezruchu. Wtedy on znów powiedział: „Już
wiem, dlaczego widziałem tylko ciemność. Bo tylko w ciemności można
zobaczyć prawdziwe gwiazdy.”
Potem nasza historia potoczyła się jak w filmach. Po krótkiej
rozmowie zaprosiłam go do siebie, do domu. Nie chciałam być kolejny
raz sama w święta, a on się zgodził. Jedliśmy pierogi, popijaliśmy
je ciepłym barszczem i długo rozmawialiśmy.
Ta Wigilia nie tylko dla mnie była magiczna. Po raz pierwszy od 12
lat nie byłam sama na święta, a on, tzn. Łukasz, wszędzie widzi nie
tylko jasne punkty czy gwiazdy, ale całe konstelacje gwiazd.
W wieczór przed Wigilią zastanawiałam się, dlaczego wszyscy
mówią, że święta to magiczny i nieprawdopodobny czas. Dają za
przykłady banalne, wszystkim dobrze znane historie. Teraz już wiem.
Życie jest jak film, a ty jesteś reżyserem. Jeśli umiesz i nie boisz
się marzyć, będziesz żył jak w bajce i stworzysz niesamowitą
historię. Jeśli żyjesz bez wyobraźni, to żyjesz historią innych.