Planeta Gimnazjum
 Szkoła Podstawowa Mrocza
                                                                                                             
fot. Weronika Baranowska

 

Monika Rakowska, Śnieżne drzewo marzeń

Dziś zobaczyłam pewien rysunek, zaśnieżone drzewo. Od razu skojarzyło mi się ono z zimą. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że tak właściwie od dawna nie usłyszałam ani nie zobaczyłam czegoś, co by mi się skojarzyło z zimą oprócz śniegu, skarpetek, ciepłej herbaty czy kakao. Żadnej nieoklepanej i „innej” rzeczy. Wszystko schematyczne i mało oryginalne. A każdy mówi, że zima i święta to wspaniały, magiczny czas. Całą noc myślałam o tym, jak wiele historii się powtarza. I wtedy właśnie przyśniło mi się to.
Wielki puch śniegu, miękki jak kołdra z piór. Ale nie – zwykłego, białego śniegu, tylko błękitnego jak lazur. A na nim jakieś wielkie ślady niczym dinozaura, tylko że nie widać było szponów, pazurów, ale jakby kopyt.
 Spojrzałam na swoje ręce, ale to nie były moje dłonie. Moje dłonie były zawsze ciemniejsze, nawet zimą, a nie blade jak ściana, a paznokcie dłuższe. Zastanawiałam się, jak wyglądam cała, skoro mam inne dłonie. Może nie wyglądam jak ja. Może jestem tylko sobą, ale nie w sobie. Odruchowo chciałam sięgnąć po telefon, by przejrzeć się w przedniej kamerce, ale w kieszeni nie było mojego smartfonu. Była za to jakaś mała kostka. Różowa i obklejona różowym futerkiem na kształt pochyłej klepsydry. Jakby ktoś chciał oszukać czas. Pomyślałam sobie na początku, że to jakby nicość, nic dookoła, tylko błękit.
Wtedy chciałam wyobrazić sobie nicość. I bardzo się zdziwiłam. Zawsze myślałam, że mam bujną wyobraźnię, lecz gdy chciałam wyobrazić sobie nicość, miałam przed oczami kolor biały albo czarny. A nicość to nicość. Nicość nie ma koloru, bo jest nicością.
 Zrobiłam więc wyliczankę: „ene due rabe, dziś pójdę na wprost w falę” i poszłam. Szłam i szłam. Nic nie było przede mną, nic za mną, więc nie miałam po co tam stać. Wolałam iść, bo upał był straszny i myślałam tylko o wodzie. Ten śnieg był naprawdę gorący. Nie męczył mnie jednak, tylko strasznie suszył. Na ciele było mi ciepło, ale poczucie braku wody dawało wrażenie upału. Wtedy popatrzyłam na moje nogi. Miałam założone jakieś ciemne jeansy. Przystanęłam i nagle wpadła mi do głowy pewna myśl. Skoro jestem w nicości, to jeśli będę chciała, mogę być wszędzie, bo w nicości nie ma żadnych praw. Ani grawitacji, ani ciążenia, ani nawet fizyki czy prawa jazdy. Więc zdecydowałam, że pragnę rzeczy, której nie ma nigdzie. Chciałam mieć coś wyjątkowego.
Ku mojemu zdziwieniu nagle uniosłam się w przestworza. Odbiłam się od wielkiego napisu „imiesłowy” i nie lecąc nigdzie, byłam już na puchu. Wtedy wyskoczył przede mną wielki napis „uprzednie”. Zdziwiłam się bardzo. W końcu, co to za nicość, która ma kolor i nic, co jest „uprzednim”. Wyciągnęłam moją kostkę. Przypomniała mi się klepsydra z piór.     Coś mi zaświtało w głowie. Klepsydra i „uprzednie” trochę do siebie pasowały. W tym momencie moja nicość upadła. Znów miałam swoje ręce, kolorową spódniczkę i długie paznokcie. Śnieg był biały i zimny, a ja nie byłam spragniona. Spróbowałam zadecydować o powrocie, tak jak wcześniej decydowałam o pojawieniu się czegoś, czego nie ma. Było już jednak za późno. Znalazłam się na ziemi, trzy metry pod niebem. Nie mogłam już o niczym decydować. Tu działały prawa. Tam była tylko jakaś moja granica wyobraźni.
Bo na świecie idziemy z punktu A, by dojść do punku B, a w moim świecie mogę iść nawet do punku nieosiągalnego i będzie to normalne, a nawet przeciętne. Bo sposób patrzenia nie zawsze zależy od punktu widzenia, czasem też od nas. Wtedy wszystko zaczęło wirować jak na karuzeli. Otworzyłam oczy. To wszystko to tylko sen.
Postanowiłam sobie jednak, że nie zmarnuję tego dnia. Wieczór wigilijny przecież za parę godzin. Poza tym miałam przygotowane potrawy tradycyjnie, stosownie do okoliczności, więc co tam… Wyszłam na dwór pobiegać. Założyłam różowe słuchawki w muffinki i wybiegłam z domu. Zawsze biegam tą samą drogą przy lesie i pod starym mostem. Tam nigdy nikogo nie ma, więc pokonuję tą część drogi szybko.
Akurat brzmiały dźwięki jednej z moich ulubionych piosenek, gdy nagle złapała mnie kolka. Usiadłam, zamknęłam oczy i czekałam, aż mi przejdzie. Nagle poczułam jakby kopnięcie w nogę. Zdjęłam szybko słuchawki i zobaczyłam młodego mężczyznę. Bardzo przystojnego. Zdziwiłam się, bo w mojej okolicy wszyscy wszystkich znają, a jego w życiu nie widziałam. Po chwili zdałam sobie sprawę, że on się nie odzywa, Zapytałam więc, czy wszystko u niego w porządku, a on odpowiedział, że nawet lepiej niż w porządku. Po chwili dodał: „Sorki, że się nie odzywałem, ale nie byłem tu nigdy i myślałam, że się potknąłem o coś. Po prostu trochę mocno niedowidzę.” Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, a on podniósł głowę i powiedział: „Tyle lat prawie nic nie widziałem. Jedynie jasne rzeczy odbijające się w słońcu, wszystko jasne. A teraz widzę twoje oczy! Ja widzę! Ja widzę twoje oczy!! One są piękne, są jak gwiazdy! Zarumieniłam się strasznie i aż zamarłam w bezruchu. Wtedy on znów powiedział: „Już wiem, dlaczego widziałem tylko ciemność. Bo tylko w ciemności można zobaczyć prawdziwe gwiazdy.”
Potem nasza historia potoczyła się jak w filmach. Po krótkiej rozmowie zaprosiłam go do siebie, do domu. Nie chciałam być kolejny raz sama w święta, a on się zgodził. Jedliśmy pierogi, popijaliśmy je ciepłym barszczem i długo rozmawialiśmy.
Ta Wigilia nie tylko dla mnie była magiczna. Po raz pierwszy od 12 lat nie byłam sama na święta, a on, tzn. Łukasz, wszędzie widzi nie tylko jasne punkty czy gwiazdy, ale całe konstelacje gwiazd.
  W wieczór przed Wigilią zastanawiałam się, dlaczego wszyscy mówią, że święta to magiczny i nieprawdopodobny czas. Dają za przykłady banalne, wszystkim dobrze znane historie. Teraz już wiem. Życie jest jak film, a ty jesteś reżyserem. Jeśli umiesz i nie boisz się marzyć, będziesz żył jak w bajce i stworzysz niesamowitą historię. Jeśli żyjesz bez wyobraźni, to żyjesz historią innych.